niedziela, 9 października 2016

W JESIENI JEST RADOŚĆ NIEZNANA…

JESIEŃ SZCZEROZŁOTA, ZIELONA, ŻÓŁTA, RUDA





„Mimozami jesień się zaczyna,
Złotawa krucha i miła.
/…/
Mimozami zwiędłość przypomina,
Nieśmiertelny żółty październik.
/…/
Z przemodlenia, z przeomdlenia senny,
W parku płakałem szeptanymi słowy.
Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny,
Od mimozy złotej majowy. /…/”

/ Julian Tuwim, Wspomnienie /

Lubię jesień, zwłaszcza jej początek. Kasztany wygrzewają się w słońcu, powietrze nabiera innej przejrzystości, a poranki i wieczory zmieniają swój zapach. Zmierzch przychodzi coraz szybciej, a wilgoć za oknem sprawia, że nieodłącznym atrybutem kończącego się dnia staje się wełniany pled, ciepłe światło świec, książka gwarantująca długo oczekiwaną podróż do krainy słów. 


ZŁOTA, ŻÓŁTA, RUDA JESIEŃ


Lubię jesień, a nade wszystko – jej koloryt i nostalgiczno-melancholijną aurę. Niektórzy mówią, że to pora roku, kiedy dopada nas tzw. jesienna chandra. Sprzyjają temu chłodne, ponure, deszczowe dni. Jeśli o mnie chodzi – sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie wiem, dlaczego, ale wówczas budzi się we mnie nowa energia, przychodzą do głowy pomysły, o których wcześniej nawet nie marzyłam. Mam ochotę na nowe eksperymenty kolorystyczne w mojej szafie, a nawet - decyduję się na przeprowadzenie rewolucyjnych aranżacji w moim domu.


astry kwitnące od sierpnia



Lubię jesień. Rozglądam się za małymi iglastymi kwiatami o nazwie „Marcinki” (astry kwitnące do pierwszych przymrozków), które potem cieszą moje oczy i duszę w różnych miejscach w domu. Mam sentyment do chryzantem w  kolorze miodowej żółci, dlatego – zwłaszcza w tym czasie – goszczą one na moim balkonie. Przemierzam parki w poszukiwaniu alejek, na których utkane są prawdziwe dywany z zielono-rdzawo-żółtawych liści. Słyszę jak szeleszczą pod butami i za każdym krokiem ulatują w górę z lekkością piór.


złota, żółta, ruda



Lubię jesień. Seanse w sali kinowej, gdzie zegar zdaje się inaczej odmierzać godziny, przybierając postać czasoprzestrzeni z oglądanego filmu. Piątkowe wieczory na koncertach w filharmonii, podczas których spotykam się z MOIMI MISTRZAMI. Bach, Mozart, Beethoven, Chopin, Liszt, Schubert, Strauss, Debussy, Ravel, Mahler wiodą moje myśli ku Wiedniowi. Rozpoczęte właśnie nowe sezony w teatrach przypominają o odwiedzeniu ukochanego Krakowa, ale i Warszawy, bo październikowym rytuałem stał się dla mnie spacer w Królewskich Łazienkach i aromatyczna angielska herbata w odrestaurowanej Starej Oranżerii w porze FIVE O’CLOCK (zupełnie jak w "Alicji w Krainie Czarów").



kasztany w słońcu


Lubię jesień, to wszystko, co ze sobą niesie, czego jeszcze nie wiem, a na co podświadomie czekam. Ubieram wełniany golf w melanżowej zieleni jesiennych liści, jasną beżową spódnicę sięgającą do kolan z migoczącym logo WOOLMARK – symbolem gwarantującym komfortowe ciepło w najbardziej chłodne dni, otulam się dodatkowym szalem-poncho w angielską kratę i… wychodzę w kasztanowych sztybletach, z przewieszoną rudą torbą na ramieniu  na spotkanie z szelestem liści, ukrytymi w kamieniach ostatnimi żołędziami, nucąc słowa piosenki śpiewanej przez Sławę Przybylską: „Pamiętasz, była jesień…”.

I Was zachęcam do wyjścia ku JESIENI SZCZEROZŁOTEJ, ZIELONEJ, ŻÓŁTEJ, RUDEJ...  





2 komentarze:

  1. Dziękuję za jesień widzianymi Twoimi oczami.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja dziękuję, że "moja" jesień znalazła swoich "wielbicieli". Pozdrawiam ciepło.

      Usuń