JESIEŃ SZCZEROZŁOTA, ZIELONA, ŻÓŁTA, RUDA
„Mimozami
jesień się zaczyna,
Złotawa
krucha i miła.
/…/
Mimozami
zwiędłość przypomina,
Nieśmiertelny
żółty październik.
/…/
Z
przemodlenia, z przeomdlenia senny,
W
parku płakałem szeptanymi słowy.
Młodzik
z chmurek prześwitywał jesienny,
Od
mimozy złotej majowy. /…/”
/
Julian Tuwim, Wspomnienie /
Lubię jesień, zwłaszcza jej początek. Kasztany
wygrzewają się w słońcu, powietrze nabiera innej przejrzystości, a poranki i wieczory
zmieniają swój zapach. Zmierzch przychodzi coraz szybciej, a wilgoć za oknem
sprawia, że nieodłącznym atrybutem kończącego się dnia staje się wełniany pled,
ciepłe światło świec, książka gwarantująca długo oczekiwaną podróż do krainy
słów.
Lubię jesień, a nade wszystko – jej koloryt i
nostalgiczno-melancholijną aurę. Niektórzy mówią, że to pora roku, kiedy dopada
nas tzw. jesienna chandra. Sprzyjają temu chłodne, ponure, deszczowe dni. Jeśli
o mnie chodzi – sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie wiem, dlaczego, ale wówczas
budzi się we mnie nowa energia, przychodzą do głowy pomysły, o których
wcześniej nawet nie marzyłam. Mam ochotę na nowe eksperymenty kolorystyczne w
mojej szafie, a nawet - decyduję się na przeprowadzenie rewolucyjnych aranżacji
w moim domu.
Lubię jesień. Rozglądam się za małymi iglastymi
kwiatami o nazwie „Marcinki” (astry kwitnące do pierwszych przymrozków), które potem cieszą moje oczy i duszę w różnych
miejscach w domu. Mam sentyment do chryzantem w kolorze miodowej żółci, dlatego – zwłaszcza w
tym czasie – goszczą one na moim balkonie. Przemierzam parki w poszukiwaniu
alejek, na których utkane są prawdziwe dywany z zielono-rdzawo-żółtawych liści.
Słyszę jak szeleszczą pod butami i za każdym krokiem ulatują w górę z lekkością
piór.
Lubię jesień. Seanse w sali kinowej, gdzie zegar
zdaje się inaczej odmierzać godziny, przybierając postać czasoprzestrzeni z
oglądanego filmu. Piątkowe wieczory na koncertach w filharmonii, podczas
których spotykam się z MOIMI MISTRZAMI. Bach, Mozart, Beethoven, Chopin, Liszt,
Schubert, Strauss, Debussy, Ravel, Mahler wiodą moje myśli ku Wiedniowi. Rozpoczęte
właśnie nowe sezony w teatrach przypominają o odwiedzeniu ukochanego Krakowa,
ale i Warszawy, bo październikowym rytuałem stał się dla mnie spacer w
Królewskich Łazienkach i aromatyczna angielska herbata w odrestaurowanej Starej
Oranżerii w porze FIVE O’CLOCK (zupełnie jak w "Alicji w Krainie Czarów").
Lubię jesień, to wszystko, co ze sobą niesie, czego
jeszcze nie wiem, a na co podświadomie czekam. Ubieram wełniany golf w melanżowej
zieleni jesiennych liści, jasną beżową spódnicę sięgającą do kolan z migoczącym
logo WOOLMARK – symbolem gwarantującym komfortowe ciepło w najbardziej chłodne
dni, otulam się dodatkowym szalem-poncho w angielską kratę i… wychodzę w kasztanowych
sztybletach, z przewieszoną rudą torbą na ramieniu na spotkanie z szelestem liści, ukrytymi w
kamieniach ostatnimi żołędziami, nucąc słowa piosenki śpiewanej przez Sławę Przybylską:
„Pamiętasz, była jesień…”.
I Was zachęcam do wyjścia ku JESIENI SZCZEROZŁOTEJ, ZIELONEJ, ŻÓŁTEJ, RUDEJ...
Dziękuję za jesień widzianymi Twoimi oczami.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
I ja dziękuję, że "moja" jesień znalazła swoich "wielbicieli". Pozdrawiam ciepło.
Usuń